Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jest książka o budowniczych Huty Katowice. To powieść „Ciało huty”, którą napisała Anna Cieplak. Rozmowa z autorką

Monika Krężel
Monika Krężel
Anna Cieplak pochodzi z Dąbrowy Górniczej, jest pisarką, animatorką kultury, działaczką społeczną
Anna Cieplak pochodzi z Dąbrowy Górniczej, jest pisarką, animatorką kultury, działaczką społeczną Fot. mat. prasowe/Mateusz Skwarczek
„Ludzie pracujący w hucie identyfikowali się z nią. Ona powstała, oni żyją w jej cieniu, ale równocześnie w mojej powieści są ważniejsi od niej. Nie tylko ona determinuje ich życiowe wybory, oni sami je kształtują. Chciałam opowiedzieć o ich codziennych perypetiach, które często były inne, niż w oficjalnej narracji partyjnej” – mówi Anna Cieplak, autorka książki „Ciało huty” o budowniczych Huty Katowice.

Na księgarskim rynku ukazuje się właśnie „Ciało huty”. Opowieść o budowniczych Huty Katowice w Dąbrowie Górniczej i ich dzieciach. Skąd pomysł na tę książkę?

Gdy w czasie pandemii siedziałam w domu, zaczęłam przeglądać stare albumy rodzinne. Pomyślałam, że zawiozę je do Muzeum Miejskiego „Sztygarka”, żeby je historycy zarchiwizowali. Znalazłam tam trochę materiałów, których muzealnicy nie mieli, na przykład o budowie jednego z osiedli. Wtedy jeszcze mocniej zainteresowałam się samą Dąbrową, zaczęłam się zastanawiać, czym to miasto jest dla mnie i dla mojej rodziny.

Równocześnie przyszło mi do głowy, że brakuje mi historii i perspektywy osób, które pracowały właśnie przy budowie Huty Katowice. Ona przecież w pewnym momencie zmieniła nam całą strukturę miasta.

Zainteresowały mnie przede wszystkim te najbardziej odległe czasy - od wbicia pierwszej łopaty. To uruchomiło mnie do napisania tej historii. Chciałam opisać co było na samym początku, jakie to niosło emocje i aspiracje, chociaż książka przeprowadza czytelnika też przez inne czasy.

Wiele zdarzeń z książki miało miejsce w latach 70. Z kim pani rozmawiała, by przygotować się do napisania „Ciała huty”?

Moi rodzice i sąsiedzi często opowiadali o początkach budowy huty, mój tata niedługo później zaczął pracować w Mikrohucie. Mieszkaliśmy w Gołonogu, nieopodal huty, jako dziecko zjeżdżałam na sankach z Górki Gołonoskiej. Pamiętam, jak tata mi opowiadał, jak wyrównali jeden z pagórków - gdzie z kolei on jeździł na sankach - żeby wybudować Hutę. Bywało, że szłam na imieniny do kogoś z rodziny, a tam nagle pojawiali się chemicy z Huty Katowice i zaczęła się opowieść o niej. Albo wspominanie domów robotniczych, gdzie wiele osób po przyjeździe do Zagłębia mieszkało. Później poznałam Maćka Gadaczka, który sam organizuje różne akcje społeczne oraz gromadzi niezwykłe materiały o Hucie Katowice, dba o jej pamięć. Zaczęłam rozmawiać z kolejnym osobami, w różnym wieku, i coraz częściej bywałam zaskoczona wielością wątków, perspektyw i zdarzeń. Bo okazało się, że właściwie każdy z regionu ma „swoją” opowieść o HK.

Na początku wielu opowieści nie miałam usystematyzowanych, zbierałam impresje, wrażenia, które zaczęły mnie coraz bardziej interesować. Miałam poczucie, że wspomnienia są tym ludziom bardzo bliskie, potrzebne i poruszające po prostu. Miałam też przeświadczenie, że wszyscy rozmawiają ze mną szczerze. Rozmawiałam z osobami, które na początku lat 70. miały po 17, 18, 19 lat i przyjeżdżały z całej Polski, żeby budować Hutę.

Tych opowieści jest sporo, niestety nie wszystkie mogłam umieścić w książce. Główna, wiodąca historia jest zmyślona, zainspirowana rozmową z kobietą, która opowiedziała mi o tradycji przekazywania sobie szczepek, co postanowiłam umieścić w książce.

Zbierając relacje odniosłam ogólne wrażenie, że ludzie czasami nie potrafią do końca opowiedzieć, dlaczego coś jest dla nich ważne, ale czują, nawet fizycznie, że to coś ukształtowało ich życie. Tak było z rytmem pracy w hucie, często słyszałam, że niektórym tego brakuje.

Mnóstwo historii w książce zgadza się z rzeczywistością. I wątek z numerem jeden legitymacji partyjnej się zgadza (musiał ją otrzymać sam Breżniew, więc posiadająca ją pracownica wzięła nr 13, bo nikt go nie chciał), i hotele robotnicze typu „Lipsk” się zgadzają, i wynajmowanie pokoi przyjezdnym, i proporczyk Huty Katowice, który został zabrany przez Hermaszewskiego w kosmos. Sporo czasu poświęciła pani na dokładny research...

Spędziłam sporo czasu w archiwum, ale też nie musiałam zaczynać wszystkiego „od zera”, bo region ma wielu pasjonatów i pasjonatek historii, którzy pisali o hucie. Przeczytałam książki o Hucie Katowice, obejrzałam filmy, zdjęcia i kroniki. Przejrzałam w Muzeum Miejskim „Sztygarka” „Błyskawice”, „Głos Huty Katowice”, gazety związkowe, obrazy, księgi czynów i różne zaskakujące artefakty. To nie była kwerenda typowo historyczna, tylko raczej subiektywny przegląd dostępnych materiałów. W pewnym momencie złapałam się na tym, że zatrzymują mnie głównie historie opowiadane przez kobiety, które to opowieści rzadko pojawiały się np. w książkach. Tam można było znaleźć konkretne historie o samym zakładzie, rozwoju technologicznym, nowych obiektach, rozmachu budowy czy później strajku w 1981.

A kobiety? Pytano je czasami, przy okazji Dnia Kobiet, jaka miałaby być ich przyszłość, rzadko pisano o przodowniczkach pracy. A mnie zafascynowała praca kucharek, ileż to one musiały się nawymyślać, nakombinować, żeby wydać dziesiątki tysięcy posiłków regeneracyjnych dla pracujących na hucie. Tymczasem powszechnie mówiło się zwykle o tym, ile się stali wytopiło.

W jednej z gazetek zakładowych znalazłam relację kobiety pracującej w hucie od 1975 roku, która opowiadała, jak pewnego razu przyleciało tam trzysta bocianów. Gazetowy wywiad był robiony w latach 80., ona opowiadała o tej scenie, że chciałaby to jeszcze raz zobaczyć. Mówiła, że ma świadomość, iż huta zniszczyła środowisko, ale tym bardziej powinniśmy o nie dbać. Ja taką scenę umieściłam w mojej książce.

Historii związanych z budową zakładu, tych zabawnych, absurdalnych, jest mnóstwo, wiele z nich nie zmieściłam w książce. Gdy budowano hutę przywożono autami z Pomorza piasek. W sumie nie było wiadomo, po co go tyle wieziono. Gdy ciężarówki dojechały do dyspozytora, to on spytał, po cóż ten piasek. A kierowcy na to, żeby milicja się nie czepiała, że ciężarówki jadą puste...

Hutę w trakcie jej budowy i pierwszych lat działalności odwiedzili m.in. Breżniew, Caucescu, Maryla Rodowicz, Hermaszewski, a nawet Czesław Niemen i wielu innych artystów czy polityków. Tylko Czesław Niemen na widok huty w trakcie budowy powiedział: „Żal mi tego lasu. Rozumiem, musi zniknąć, ulec zniszczeniu, ale tym bardziej mi go żal”. Ta relacja się zachowała?

Tak, to jest dokładny cytat z gazety. Ja byłam w ogóle zaskoczona, że on został zacytowany, no bo jednak propaganda nie pozwalała, by tak źle mówić o sztandarowej inwestycji. Gdy Niemena zabrano na teren budowy, to już dodał, że te wszystkie maszyny są jednak imponujące, choć go to przytłacza. Dzień później dał koncert w Międzyzakładowym Domu Kultury Budowlanych w Gołonogu.

Ewa, Zygmunt, Ula, Maja są bohaterami powieści, ale bohaterką jest też huta. Potężny kombinat uznawany za jedno z nietrafionych, nieracjonalnych decyzji peerelowskiej władzy.

Takie głosy też słyszałam. Napisała do mnie wnuczka jednego z decydentów, który był absolutnie przeciwny – ona ma materiały, w których dziadek opisywał dlaczego zakład nie powinien tutaj powstać. Ja mówię, że ile jest osób, tyle będzie historii o hucie. Huta ma jeszcze strasznie dużo rzeczy do opowiedzenia i można to zrobić na wiele sposobów, zupełnie inaczej niż ja to zrobiłam. Mnie interesowały uczucia, emocje. To jak ludzie po prostu czuli hutę, co czuli, gdy wyjeżdżali na wakacje pracownicze, jak wspominali wizytę Hermaszewskiego, który miał huczne powitanie, czy jak zapamiętali dzień pierwszej surówki.

Na czas pisania książki huta stała się dla mnie centrum świata i jakimś rodzajem metafory. Nie chciałam skupić się tylko na obiekcie, dla mnie było ciekawe, jak spotykał się zachód ze wschodem (maszyny i ludzie ze Związku Radzieckiego i krajów zachodnich), gdy do huty przyjeżdżali nowi mieszkańcy z różnych stron. Huta w pewnym momencie była największym kombinatem metalurgicznym w Europie, więc próbowałam na nią też spojrzeć jak na coś nie tylko lokalnego, ale też uniwersalnego. Opowiadającego o aspiracjach tamtych czasów.

W tej książce nawet jak bohaterowie są fikcyjni, to reprezentują losy pokolenia. Jaki wyłania się jego obraz?

Na początku interesowały mnie przede wszystkim losy budowniczych huty, czyli to starsze pokolenie, a później pomyślałam, żeby wpleść też historie mojego pokolenia. Moi znajomi ze szkoły też tam pracują, ich rodzice opowiadali im o hucie, chciałam więc pokazać, czym huta jest także dla młodszego pokolenia i jak może przenikać do ich życia. Chciałam opowiedzieć o relacjach z rodzicami pod kątem tego, o czym oni marzyli, czego dla nas chcieli. Pracowali w ciężkich warunkach mając nadzieję, że życie ich dzieci, na przykład po ukończeniu studiów będzie lepsze.

Piszę o trudnych czasach stanu wojennego, latach 80., gdy Dąbrowa się mocno rozrosła. W połowie lat 90. na hutę przyszły zwolnienia, transformacja gospodarcza była strasznym doświadczeniem dla wielu pracowników huty. Znam historie osób, które pełniły w zakładzie ważne funkcje, a potem ledwo wiązały koniec z końcem, nikt im nie pomógł, one nie potrafiły się przebranżowić. W jednej z książek „Huta Katowice. Stan oblężenia” Marek Bednarz w posłowiu napisał o tym, że wiele pracownic samych odchodziło z zakładu, bo „nie chciały być kochankami swoich szefów”. Szybko okazało się, że pod tym zdaniem kryje się coś nie przepracowanego i huta to nie tylko wzruszające historie, ale sprawy, o których się kiedyś nie mówiło. Piszę też o trudnych tematach, jak wykorzystywanie kobiet, alkoholizm, bo one też miały miejsce w hucie.

Ja przez wiele lat żyłam obok huty i nie widziałam tego, jaki ona ma ogromny wpływ na… właściwie wszystko.

W książce opowiada pani historię rozpisaną na 50 lat. Mam wrażenie, że ani pierwsze pokolenie budowniczych huty, ani kolejne – ich dzieci nie było szczęśliwe. Może przez to, że wyrwani zostali z korzeniami ze swojej małej ojczyzny, lepszy świat nie nadszedł, wielu dobiła transformacja gospodarcza i zwolnienia z huty, a dzieci powtarzały ich błędy? Chociaż trzeba zwrócić uwagę na promyk nadziei i dość optymistyczne zakończenie książki.

Życie ma dobre i złe momenty, doświadczamy różnych przeżyć, trudno jedną osobę zaszufladkować jako szczęśliwą, a drugą nieszczęśliwą. Chyba to chciałam pokazać żeby nie udawać, że zawsze jest dobrze, ale każdy czas ma swoje blaski i cienie. Mnie najbardziej poruszyły więzi, które wytworzyli ludzi między sobą, pracując razem w zakładzie. Miałam wrażenie, że wśród bohaterów to istnieje i scala ich wszystkich. Jest solidarność między ludźmi, poczucie troski. Nawet jak ktoś nie otrzyma systemowego wsparcia po zwolnieniu, to może dać mu je sąsiad czy przyjaciółka. Więzi są siłą bohaterów, bo dzięki nim można poczuć się może nie tyle szczęśliwym, co ważnym i mieć poczucie, że komuś na nas zależy. To widać także w młodszym pokoleniu.

Ludzie pracujący w hucie identyfikowali się z nią. Ona powstała, oni żyją w jej cieniu, ale równocześnie w mojej powieści są ważniejsi od niej. Nie tylko ona determinuje ich życiowe wybory, oni sami je kształtują. Chciałam opowiedzieć o ich codziennych perypetiach, które często były inne, niż w oficjalnej narracji partyjnej.

Staram się szukać tych skrawków szczęścia, radości, dobrych doświadczeń w tym, z czym się ludzie zmagają na co dzień. Życie takie jest, po prostu.

Huta zmieniła miasto i mieszkańców, cena za jej wybudowanie była też wysoka. Rozjechany Tworzeń, wykarczowany Las Łosieński, wysiedlone rodziny. Moja rodzina też pochodzi z Dąbrowy Górniczej. Nikt nie pracował w hucie, ale huta wkroczyła w nasze życie. W połowie lat 70. zburzono nasze domy, zaorano sady przy nieistniejącym dzisiaj fragmencie ulicy Folwarcznej, żeby tam postawić potężne osiedle mieszkaniowe dla przyjeżdżających do pracy na hutę. Trzeba też przyznać, że - jak powiedział prezydent Dąbrowy - bez Huty Dąbrowa nie byłaby ta Dąbrową, którą jest. Może huta była i szansą, i przekleństwem. Może i te minusy zrównały się z plusami.

Huta to piękne i smutne historie. Od wysiedleń, karczowania lasu, po ciężką pracę w trudnych warunkach, pylicę, choroby kręgosłupa i wiele innych. Przecież nawet jak dzisiaj oficjalna strona zakładu wrzuci na Facebooka informacje wspominkową czy o nowej inwestycji, to zaraz pojawiają się głosy byłych pracowników - no tak, ale ja tam pracowałem 20 lat i teraz ciężko choruję. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale szczególnie osoby pracujące fizycznie były na to narażone.

Jestem z pokolenia, które obawia się kryzysu klimatycznego, które pyta o takie inwestycje, jak huta i jej wpływ na środowisko. To wielki zakład, projekt jego wybudowania był potężną wizją, która z dzisiejszej perspektywy wygląda już inaczej, bo czasy się zmieniły. To nie zmienia faktu, że ludzie naprawdę zaangażowali się w jej budowę, to nie była tylko propaganda. Chciałam to w powieści utrwalić, bo było ważne i formujące dla regionu i ludzi. Dla miasta huta też była inwestycją decydującą o jego kształcie. I nie chodzi mi tylko o wzrost liczby mieszkańców, ale wiele pobocznych projektów jak nowe budownictwo, infrastruktura szkolna, tereny zielone itd. Wtedy myślało się o rozwoju tak, teraz już inaczej. Wizje przyszłości powinny brać pod uwagę zrównoważony rozwój – dbanie o przestrzeń publiczną, ekologiczne inwestycje i dbanie o ludzi, którzy na skutek transformacji energetycznej mogą stracić pracę. Nie mogę oceniać przeszłości, ale teraźniejszość już tak.

Z książki wyłania się też obraz przywiązania do Dąbrowy. Widać, że to miasto dużo dla pani znaczy.

Lubię to miasto, urodziłam się i dorastałam tutaj, więc moja wyobraźnia literacka wraca do różnych miejsc. W „Ciele huty” poza Dąbrową pojawia się też Sosnowiec, a w innej powieści „Lata powyżej zera” moja bohaterka mieszka w Będzinie. Sama chodziłam na Górkę Gołonoską i oglądałam sobie łunę huty. Uczyłam się śpiewać w MOPT-cie w Dąbrowie Górniczej, jeździłam do centrum do biblioteki – jeszcze w PKZ-ecie. Jako dzieci dużo chodziliśmy z rodzicami po terenie Kuźnicy Warężyńskiej, gdzie teraz jest Pogoria IV. Lasy, Pogorie, wzgórza składają się na pejzaż, gdzie spotyka się natura i technika. To zostaje w pamięci i ciele. Czuję się tam dobrze.

Nie znoszę sformułowania, że Zagłębie nie ma takiej tożsamości jak Śląsk. Co to właściwie znaczy? Zagłębie nie jest gorsze, choć ma inną, krótszą, ale ciekawą historię. Choćby, pierwszą z brzegu, Rewolucję 1905. Zagłębie może nie tylko się wyróżniać, ale ciekawie współgrać z bliskością Górnego Śląska. Dąbrowa, Sosnowiec czy Będzin mają swój fajny lokalny koloryt, kulturę, muzykę (całkiem mocną scenę alternatywną z lat 90 i 2000+) czy opowieści. No i przede wszystkim pieczonki na działkach (śmiech)! Mieszkałam przez osiem lat na Śląsku Cieszyńskim i miałam wrażenie, że tam każdy rodowity mieszkaniec pyta na starcie czy jestem „tu stela” (czyli stąd). Tutaj wielu mieszkańców jest przyjezdnych i wydaje mi się, że nie ma fiksacji na punkcie lat życia w Zagłębiu i można czuć się tutaj swobodnie. Przyjechali tutaj ludzie z różnych części Polski, przywieźli swoje zwyczaje, a wszystko to dobrze wpłynęło na miejską różnorodność. Bez ludności napływowej Dąbrowa nie byłaby tą Dąbrową, która dzisiaj jest.

Co dalej? Ma pani pomysł na kolejną książkę?
Oj, jeszcze nie teraz. Z pisaniem na razie zrobię sobie przerwę, bo huta mnie tak wyeksploatowała (śmiech).

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dabrowagornicza.naszemiasto.pl Nasze Miasto