Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pogotowie Ratunkowe Gniezno: Absurdalne wezwania karetek. Czy tak jest z czystego lenistwa?

Sona Ishkhanyan
Jarosław Jakubczak
Wezwanie Pogotowia Ratunkowego do mężczyzny cierpiącego na kaca to na pewno przesada, ale zdarza się, i to wcale nie tak rzadko. Kiedy i w jakich okolicznościach gnieźnianie wzywają pogotowie? O absurdalnych wezwaniach opowiada ratownik medyczny z gnieźnieńskiego pogotowia.

Pogotowie Ratunkowe Gniezno: Absurdalne wezwania karetek. Czy tak jest z czystego lenistwa?

Wezwanie Pogotowia Ratunkowego jednym przychodzi z łatwością, dla innych to ostateczność. Wzywać powinniśmy wyłącznie w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia życia lub w stanach nagłych, mogących prowadzić do istotnego uszczerbku zdrowia. Tymczasem, jak twierdzi Mikołaj Ambrożak, specjalista ratownictwa medycznego i bezpieczeństwa publicznego z Pogotowia Ratunkowego w Gnieźnie, ratownictwa w pogotowiu jest jedynie 10%, a w większości to są zachorowania, albo zupełnie nieuzasadnione wyjazdy. - Ludzie z czystego lenistwa nie chodzą do lekarza, czy też nie chcą czekać w Izbie Przyjęć, więc wzywają karetkę, często wyolbrzymiając własny stan, po to byśmy nie mogli odmówić przyjazdu - mówi.

-Wezwanie karetki do osób cierpiących na kaca to na pewno przesada, ale zdarza się i wcale nie tak rzadko, szczególnie, że za nieuzasadnione wezwanie karetki pacjent nie jest obciążany żadnymi opłatami, jeżeli my ich nie oskarżymy - w rozmowie z nami mówi pracownik pogotowia. O takich i innych kuriozalnych , wydawałoby się niepoważnych, wezwaniach pracownik mógłby opowiadać godzinami. Marnują one cenny czas ratowników. O jednym z takich przypadków wspomina M. Ambrożak: - Żona wezwała karetkę dla męża, mówiąc dyspozytorowi, że mąż zaniemówił, na nic nie reaguje. Wówczas my z podejrzeniami zawału jedziemy na miejsce zdarzenia, gdzie nagle mężczyzna odzywa się do nas i oświadcza, że on tylko się obraził na żonę i przestał do niej mówić - opowiada.

Szczególnie częste są wezwania do osób pijanych, leżących na ulicy, w parku itp. -Tak zwany „monitoring osiedlowy” w Gnieźnie działa wręcz bez zarzutów - mówi żartobliwie pracownik. A chodzi mu o osoby, które wyglądają ze swoich mieszkań i jak tylko zauważą człowieka leżącego na ziemi, dzwonią na pogotowie. - Często są to oczywiście pijane osoby, które śpią, a wystarczyłoby wyjść z mieszkania, sprawdzić, często wystarczy taką osobę obudzić i tyle - wyrzuca z żalem. Podkreśla jednak, że nie należy takich przypadków lekceważyć, ale trzeba najpierw podejść do człowieka leżącego upewnić się, czy aby na pewno to jest przypadek zagrożenia życia i dopiero wówczas angażować służby. O tym, że ludzie często nie podchodzą do ofiary, tylko od razu wzywają pogotowie świadczy kolejny przypadek, o którym opowiada ratownik. - Dostaliśmy kiedyś tragiczny telefon, że w parku leży facet, którego kończyna znalazła się obok jego głowy. Owszem, tak było, tyle że owa kończyna okazała się... być protezą starego typu, czyli przymocowaną do paska skórzanego człowieka. Mężczyzna się potknął i potrzebował, by ktoś tylko mu pomógł przymocować protezę - mówi. Do najczęstszych wezwań należących do serii wręcz bezsensownych dopuszcza się grupa starszych ludzi, która nie umieje sobie poradzić w pewnych sytuacjach. - Częstokroć zmieniałem baterię w ciśnieniomierzach, w aparaturach służących do pomiaru cukru itp. - twierdzi z uśmiechem M. Ambrożak. - Starsze osoby należą też do grup, które często panikują, czasem oszukują i wyolbrzymiają swoją sytuacje, by ściągnąć do siebie karetkę, bo wówczas nie mamy prawa odmówić pomocy - dodaje.

Kuriozalne są też przypadki, kiedy mieszkańcy wzywają karetki, a na miejscu okazuje się, że to zwykła awantura, czy też bijatyka rodzinna. - Pytamy się wówczas, dlaczego nie dzwonili np. na policję, a odpowiedź jest prosta: „ bo karetka przyjeżdża najszybciej, ma obowiązek ratować życie ludzkie”.

Są to oczywiście odstępstwa w pracy naszych ratowników. Mimo wszystko ich praca nie należy do najłatwiejszych. - Największą w życiu traumę przeżyłem, kiedy wyciągałem z auta 2,5- letnią dziewczynkę, która zmarła podczas wypadku - przyznaje M. Ambrożak. Jak twierdzi, rzadko też im ktoś dziękuje. - Osoby, którym rzeczywiście się należy pomoc, to zazwyczaj są w takim stanie, że nas nie kojarzą - twierdzi. -Raz tylko przyszła do mnie z bukietem siostra młodego mężczyzny. Co prawda nie udało nam się go uratować , ale robiliśmy wszystko, by utrzymać go przy życiu, to było ważne, gdyż chłopak był zapisany jako dawca organów.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Miała 2 promile, rozbiła auto i uciekła

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto