Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Prawo matki

Teresa Semik
Marek Nycz
Marek Nycz
Marcin został oskarżony o pobicie na śmierć mężczyzny, którego kilka godzin wcześniej poznał w barze. W areszcie przesiedział już ponad 4,5 roku bez prawomocnego wyroku.

Marcin został oskarżony o pobicie na śmierć mężczyzny, którego kilka godzin wcześniej poznał w barze. W areszcie przesiedział już ponad 4,5 roku bez prawomocnego wyroku. Twierdzi, że jest niewinny i że źle zabezpieczono dowody. Ani prokuratura, ani sąd nie wykazały, dlaczego miałby tak bić i kopać ofiarę.

Syn wciąż powtarza: "Mamo, ja tego nie zrobiłem". I ja mu wierzę - mówi Bożena Jachimczak z Dąbrowy Górniczej. Poruszyła niebo i ziemię, by Marcin wrócił do domu, ale końca jej zmartwień nie widać. Proces jest poszlakowy, w materiale dowodowym sporo niedomówień. Przede wszystkim ofiara przed śmiercią zeznała, że pobiło ją "trzech nieznanych sprawców". Na ławie oskarżonych jest Marcin i młodszy o rok Mikołaj.

Feralny dzień

Spotkali się w osiedlowym barze "Black and White" w Dąbrowie Górniczej Ząbkowicach, był ostatni dzień zimowych ferii 2002 roku. Marcin skończył 19 lat, zaocznie uczył się w ogólniaku.

- Do ósmej klasy przynosił świadectwa z czerwonym paskiem, był dobrym dzieckiem - wspomina mama. - Poszedł z kolegami się zabawić, nic takiego. Mieszkamy pięć minut drogi od tego baru.

Tego wieczoru wszyscy wypili dużo wódki i piwa. Ofiara tej libacji, jak wykazał sąd, była "uciążliwa" dla pozostałych biesiadników. Mężczyzna zaczepiał dziewczyny, jedną z nich złapał za pośladek, za co oberwał w twarz. Wymierzył jej taki sam cios, na co z kolei zareagował inny kolega i uderzył awanturnika głową w twarz tak mocno, że z nosa trysnęła mu krew. Marcin w tym czasie siedział z ofiarą przy jednym stole. Nie znał tego człowieka, znacznie od niego starszego. Znał go Mikołaj.

Co widzieli świadkowie

Pani Bożena we dnie i w nocy przed oczami ma obraz nyski odwożącej Marcina do aresztu. Machał do niej ręką. O swojej rozpaczy przestała już mówić, opisuje ją w wierszach: "(...) i te kwiaty nie pachną wonnością/ i ta trawa gdzieś zieleń zgubiła".

Świadkowie twierdzą, że Marcin szedł z ofiarą w stronę lasu oddalonego od baru kilkadziesiąt metrów. Był tam także Mikołaj. "W drodze do oskarżonych i pokrzywdzonego przyłączył się trzeci nieustalony mężczyzna" - zauważył sąd. Kto to był? - nie dowiedziono do dziś.

Zeznanie Mikołaja

W lutowy poranek przypadkowa osoba znalazła na ziemi ciężko pobitego Macieja Ś. Żył, ale lekarze stwierdzili, że ma pogruchotaną czaszkę i obrzęk mózgu, uszkodzone nerki z ostrą ich niewydolnością, krwawienie z przewodu pokarmowego. Zmarł po miesiącu.

W czasie zatrzymania 18-letni Mikołaj przyznał się do pobicia ofiary. Rzekomo Marcin zwrócił się do niego z zapytaniem: "Lejemy go?", a potem z trzecim mężczyzną kopali go i bili bez żadnego powodu. Gdy po przeszło 48 godzinach Mikołaj został zwolniony, sam zgłosił się do prokuratury (nie na policję!) i oświadczył, że skłamał, bo policjant R. straszył go i manipulował jego wyjaśnieniami: "powiedział, że i tak mnie zamkną, że w więzieniu będę bity i gwałcony". Obiecano mu, że "kiedy się przyzna, obciąży Marcina, to będzie odpowiadał z wolnej stopy". Siedzi w areszcie i konsekwentnie zaprzecza, by razem z Marcinem mieli coś wspólnego z tym przestępstwem.

Bożena Jachimczak co dwa tygodnie jeździ na widzenia z synem. Przychodzi też na każdą rozprawę. Analizuje zeznania świadków, protokoły przesłuchań, nic nie umknie jej uwadze. Przypomina, że na miejscu tragedii znaleziono rękawiczkę, która nie należała ani do Marcina, ani do poszkodowanego. Mogła należeć do sprawcy? A co z sygnetem, który też leżał w pobliżu ciała? Sygnet ma w domu jego znalazca. Mógł należeć do sprawcy?

Jednoznaczny wyrok

- Nie mam innego życia, tylko Marcin - powtarza. - A on twierdzi, że został oskarżony bezpodstawnie.

Wyrok z 17 listopada 2004 roku był jednoznaczny: "Oskarżonych uznaje się winnymi tego, że pobili, uderzając pięścią w twarz oraz kopiąc po całym ciele, a w szczególności głowie..." Skazani zostali na sześć lat pozbawienia wolności.

Obrońca Marcina podniósł w apelacji, że sąd niesłusznie oparł swoje ustalenia przede wszystkim na początkowych wyjaśnieniach współoskarżonego Mikołaja, które on sam potem odwołał. Mikołaj wtedy mówił, że widział pokrzywdzonego, jak szedł w kierunku lasu i po tym spostrzeżeniu wszedł ponownie do baru, gdzie tańczył i pił piwo. Kiedy znów wyszedł na zewnątrz, pokrzywdzony ciągle szedł w tamtą stronę, a przecież odległość nie jest duża i nie zajęłoby to tyle czasu. Poza tym pokrzywdzony twierdził, że pobiło go trzech nieznanych sprawców. A przecież znał osobiście współoskarżonego Mikołaja: "Mimo stanu nietrzeźwości musiałby go rozpoznać wśród sprawców. Byli sąsiadami".

Droga do lasu

- W sprawie tej jest wiele wątpliwości, których nie da się usunąć, a więc należy je tłumaczyć na korzyść oskarżonego - dodał adwokat.

To prawda, Marcin szedł w stronę lasu tą samą drogą co ofiara.

- Mieszkamy w przedostatnim bloku od lasu. Aby dojść do domu, musiał iść w kierunku lasu. Dlaczego nikt tego nie bierze pod uwagę?! - pyta pani Bożena.

Drzwi otworzyła babcia. Widziała, jak pijany przewraca się po wejściu na klatkę schodową i kaleczy rękę do krwi.

- Dla sądu skaleczenia na dłoniach mojego syna sugerują jednoznacznie, że bił - mówi z żalem mama. - Z opinii biegłego sądowego wynika, że "obrażenia mogły powstać w wyniku upadku ze schodów". Świadek, podejrzewany na początku postępowania o to pobicie, też miał widoczne skaleczenia na dłoniach, ale wyjaśnił, że to na skutek naprawiania roweru. I sąd mu uwierzył.

Ślady, których nie ma

Ekspertyza nie wykazała śladów krwi na butach Marcina. Skoro ofiara była kopana, to dlaczego tych śladów nie ma? Krew znaleziono "na łokciu" bluzy Marcina, w której tego dnia był w barze.

- W zatłoczonym lokalu siedzieliśmy przy jednym stoliku, gdy ofiara została uderzona głową w nos. Mogła się właśnie wtedy pobrudzić - wyjaśniał sądowi Marcin.

Policjanci przeszukali ich mieszkanie. Nie znaleźli nic, co mogłoby należeć do poszkodowanego. Pobicie nie miało charakteru rabunkowego. Teczka poszkodowanego leżała obok ciała, była zamknięta. W środku pozostały dokumenty, 20 zł.

Z powodu tych wszystkich wątpliwości wyrok skazujący został uchylony.

"Panie ministrze, chciałbym, aby pan postarał się zrozumieć mój krzyk rozpaczy. Nie mam szans bez pana pomocy domagać się sprawiedliwości, a jako matka mam do tego prawo" - pisze Bożena Jachimczak do prokuratora generalnego.

Przypomina, co jeden ze świadków mówił do koleżanki na przystanku autobusowym: "Wje.... gościowi, bo mnie zdenerwował". Te słowa odnaleźć można w aktach sprawy, ale to jej syn jest w areszcie.

"Panie ministrze, nie chcę i nie mogę dłużej czekać, tu chodzi o mojego jedynego syna" - dodaje. Ciągle przegląda album ze zdjęciami Marcina.

Świat się zawalił

- Syn jest świetnym organizatorem, zespół "Nieboskłon" założył - mówi. - Ćwiczyli u kolegi w garażu, już rozglądali się za studiem, by nagrać płytę, gdy świat nam się zawalił. W tym czasie koledzy skończyli szkołę, założyli rodziny, a on może zostać skazany za czyn, którego nie popełnił.

Marcin regularnie pisze do mamy: "Dziękuję Ci za wszystko, co dla mnie robisz i nigdy Ci tego nie zapomnę. Czy wystarczy mojego życia, żebym się odwdzięczył?"

Akt oskarżenia wpłynął do katowickiego Sądu Okręgowego we wrześniu 2002 roku. Do stycznia 2004 roku sędzia Dorota Pastuszka wyznaczyła 10 rozpraw. Sprawa toczy się po raz drugi, ale nie jest lepiej. Ostatnia rozprawa odbyła się w czerwcu, następną wyznaczono na koniec września. Przedłużającym się aresztem nieco zmartwił się w 2005 roku katowicki Sąd Apelacyjny: "(...) przyznać trzeba, że areszt tymczasowy stosowany jest wobec oskarżonego na tyle długo, że Sąd Okręgowy przy dalszym procedowaniu w sprawie musi baczyć, by nie stał się on antycypacją kary".

"Zły los bawi się nami" - pisze Bożena Jachimczak w kolejnym wierszu.

Marcin wyszedł na wolność kilka dni temu z powodu proceduralnych błędów sądu. Do aresztu trafił policjant Jarosław R. z Dąbrowy Górniczej, zatrzymany przez funkcjonariuszy KG Policji w innej sprawie i wydalony ze służby. Policjant R. przesłuchiwał uczestników biesiady, w tym Mikołaja, na początku śledztwa. Spisał zeznania, których Mikołaj szybko się wyparł dodając, że zostały zmanipulowane.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dabrowagornicza.naszemiasto.pl Nasze Miasto