Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Prywatyzacja ujawniła ostry konflikt

PATRYCJA STRĄK
Pracownice nowej spółki "Na Cedlera" w Przychodni nr 2 mają sporo powodów do zmartwienia.
Pracownice nowej spółki "Na Cedlera" w Przychodni nr 2 mają sporo powodów do zmartwienia.
Wydawało się, że konflikt w dąbrowskiej Przychodni Rejonowo-Specjalistycznej nr 2 przy ul. Cedlera zakończy się z chwilą podjęcia uchwały o prywatyzacji Samodzielnego Zespołu Lecznictwa Ambulatoryjnego.

Wydawało się, że konflikt w dąbrowskiej Przychodni Rejonowo-Specjalistycznej nr 2 przy ul. Cedlera zakończy się z chwilą podjęcia uchwały o prywatyzacji Samodzielnego Zespołu Lecznictwa Ambulatoryjnego. Tymczasem wiele wskazuje na to, że teraz w stanie wojny znajdą się prywatne spółki.

W ubiegłym roku, gdy zapowiadano przeobrażenia przychodni należących do SZLA w Niepubliczne Zakłady Opieki Zdrowotnej, pracownicy rozpoczęli przygotowywanie biznesplanów.

- Już w październiku zasiedliśmy do załatwiania wszystkich formalności. Aktywnie do prac nad przekształceniem naszej spółki włączyła się lekarka Violetta Borowicz. W tym czasie, gdy jej mąż przygotowywał się do wyborów samorządowych (kandydował na prezydenta Dąbrowy Górniczej), pani Borowicz ściągnęła do nas nawet prawnika z Urzędu Wojewódzkiego, gdzie wtedy jeszcze pracował jej mąż. Prawnik miał doradzić, jak powołać spółkę. Niestety, cena za tę usługę była znacznie wyższa niż byliśmy w stanie zapłacić - tłumaczy doktor Maria Strąk-Śliwińska, prezes nowej spółki "Na Cedlera" w Przychodni nr 2.

Od dawna pracownicy tej przychodni narzekali na złe stosunki w pracy, głównie na sytuacje konfliktowe, których przyczyną była - ich zdaniem - Violetta Borowicz. Sprawa stanęła na ostrzu noża, gdy podczas wyborów do zarządu tworzonej na bazie przychodni spółki nie wybrano pani Borowicz. W tym samym czasie niedoszły prezydent Dąbrowy Górniczej, Artur Borowicz, został kierownikiem Referatu Integracji Europejskiej UM, a następnie objął funkcję naczelnika Wydziału Zdrowia i Pomocy Społecznej.

Na początku lutego pracownicy przychodni napisali do dyrekcji SZLA informację z prośbą o pomoc w rozwiązaniu konfliktu.
W piśmie czytamy także m. in.: "Nie widzimy możliwości dalszej współpracy z Violettą Borowicz. Nie przestrzega ona zasad współżycia społecznego ani zasad dobrego wychowania. Nie przestrzega także tajemnic dotyczących pacjentów i przychodni. Nie wykonuje poleceń kierownika przychodni, żąda każdorazowo ich potwierdzenia na piśmie". Pod skargą podpisało się 14 pracowników przychodni.

Oświadczenie mówi także o "niedochowywaniu tajemnicy dokumentacji dotyczącej zarówno pacjentów, jak i przychodni - wynoszeniu jej na zewnątrz, kserowaniu, pokazywaniu osobom postronnym".

- Zdarzało się tak, że pani Borowicz zabierała karty chorych z przychodni. W tym czasie pacjent pojawiał się i ze zdziwieniem słuchał, że nikt nie może znaleźć jego karty choroby. Potem karta znajdowała się "sama" - twierdzi jeden z pracowników przychodni.

Dyrekcja SZLA zareagowała na pismo i zleciła sprawdzenie zarzutów stawianych pani Borowicz. Uznano je za bezzasadne. W tym czasie mianowano doktor Borowicz na stanowisko kierownika przychodni nr 2, z której personelem była skłócona.

Sprawa ucichła, bo podczas sesji radni zdecydowali o likwidacji SZLA i przyjęciu jego funkcji przez niepubliczne zakłady opieki zdrowotnej.

- Nigdy nie byłem przeciwnikiem prywatyzacji. Byłem przeciwnikiem tworzenia spółki z udziałem miasta. Moje zdanie jest niezmienne: prywatyzacja powinna być dla wszystkich na jednakowych zasadach. 28 marca otrzymałem polecenie prezydenta, aby zająć się procesem likwidacji SZLA. Owszem, wcześniej przygotowywana była prywatyzacja tego ZOZ-u, ale proces ten bardzo się ślimaczył. Pan prezydent życzy sobie szybkich realizacji swoich decyzji - wyjaśnia Artur Borowicz, naczelnik Wydziału Zdrowia.

Rzeczywiście prywatyzacja ruszyła z kopyta. W maju 20 pracowników przychodni nr 2 podpisało umowę o spółce i przesłało stosowane dokumenty do Sądu Rejestrowego i Urzędu Wojewódzkiego.

- Nie chcieliśmy pani Borowicz w spółce, ale gotowi byliśmy ją zatrudnić jako pracownika. Niestety, w różny sposób próbowano na nas wymusić odsprzedanie tej lekarce choćby dwóch udziałów. Powoływano się nawet na jej koneksje rodzinne z naczelnikiem Wydziału Zdrowia - wyjaśnia prezes Strąk-Śliwińska.

- Nigdy ani ja, ani moja żona, nie próbowaliśmy wymusić na pracownikach, by przyjęli moją żonę do spółki. Jestem lekarzem i urzędnikiem, myśl taka nawet nie przeszła mi przez głowę. Ponieważ nie przyjęto mojej żony do pierwszej spółki, założyła drugą. Każdemu pracownikowi wolno jest to zrobić podczas procesu prywatyzacyjnego. W przypadku skargi na moją żonę trzeba dodać, że zarzuty zostały sprawdzone, a nawet przedstawiłem je na sesji Rady Miasta. Przeprowadzone przez dyrekcję SZLA wyjaśnienie tej sprawy nie potwierdziło zarzutów pracowników w stosunku do mojej żony - dodaje Artur Borowicz.

Pracownicy są zaskoczeni powstaniem drugiej spółki.

- To jest mała przychodnia. Nie zmieszczą się tu dwie placówki. My już załatwiliśmy wszystkie formalności. W biznesplanie mamy wpisane usługi okulistyczne, ta druga spółka także ma okulistykę, choć ciemnia dla okulisty jest jedna. Mamy się nią dzielić: jedni rano, a drudzy po południu. Przecież taka sytuacja zakłóci pracę przychodni! - twierdzi personel spółki "na Cedlera".

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dabrowagornicza.naszemiasto.pl Nasze Miasto